Kalendarz Adwentowy odmierza wizualnie (i słodko) dni, które nas dzielą od Świąt Bożego Narodzenia. W naszym kościele ma on postać szopki, do której codziennie dokładana jest nowa figurka.
Wół Ferdynand. Za młodu kawał byka. Wróżono mu wielką i burzliwą karierę, ale on wolał spokojne życie. Pracowity.
Jego koledzy wybrali pracę w korporacji Arena Entertaiment. Liczyli na wielkie pieniądze. Ruszyli z kopyta i słuch po nich zaginął.
Ferdynand wybrał solidną pracę. Może nawet nieco nudną, ale niezastąpioną. Porządna firma - za to go się ceni.
Jest oazą spokoju i wytrwałości. Zawsze ma czas dla innych. W ogóle - ma czas.
Osioł Eustachy. Rezolutny, wesoły i dość uparty. Kiedyś gwiazda Hollywood. Zaczynał na Broadway'u jako muzykant z Bremy. Status gwiazdy przyniosła mu jednak drugoplanowa rola wiernego rumaka w serii filmów o przygodach zielonego ogra.
Po wielu latach życia w błysku fleszy postanowił usunąć się w cień. Zaprzyjaźnił się z Józefem z Nazaretu, który jako pierwszy zobaczył w nim prawdziwego osła, a nie tylko celebrytę.
Z wdzięczności postanowił towarzyszyć Józefowi i jego Żonie w niepewnej wędrówce… Nie zdążyli jeszcze opuścić Nazaretu, a już zaczął pytać: „Daleko jeszcze?”
Łukasz – tak miał na imię - ale i tak wszyscy mówili na niego Lukas. I wcale nie chodziło o to, że po zagranicznemu brzmiało lepiej. Wiązało się to z tym, że kulał na jedną nogę i musiał podpierać się długim kosturem. Dlatego przyszedł do Dzieciątka jako jeden z ostatnich. Kiedy wszyscy się śpieszyli, on szedł swoim kulawym tempem. Życie nauczyło go, że nie wszyscy będą pierwsi.
Nie miał dla Dzieciątka żadnego konkretnego daru, ale dał małemu Jezuskowi swoją cierpliwość, wytrwałość i dar oczekiwania. I ważne, że tam był.
A wiele lat później znalazł się w grupie tych chorych, chromych i potrzebujących, których Jezus uzdrowił. Łukasz, którego cierpliwość i wierność została nagrodzona.
Petronela i Leopold. Mieli przyjemne życie u boku kochających rodziców. Może trochę aż nadto kochających, bo też niewiele wymagających od naszych bohaterów.
Trochę w domu rozrabiali, a rozumieli się bez słów - jak to bliźniaki. W końcu zaczęła im dokuczać nuda, postanowili więc poszukać przygody. A do tego najlepiej nadawał się ciemny las, który znajdował się w pobliżu ich domu.
Na wyprawę wzięli to co wydawało się najważniejsze, czyli flet, no bo co to za życie bez dobrej muzy. Czas upływał przyjemnie, nawet się nie zorientowali kiedy zapadł zmierzch, a oni nie wiedzieli, jak wrócić do domu.
Głodni i zmarznięci nagle spostrzegli w lesie światło - to była prześliczna chatka z piernika. Już mieli pobiec w jego kierunku, kiedy na ich drodze stanął Anioł Giordano: "Dzieci, to światło jest oszustwem" - ostrzegł i wskazał im drogę do Betlejem. "Tam znajdziecie prawdziwe Światło i waszych zatroskanych rodziców".
Szymon. Dla znajomych Słuszny Szymon.
Po pierwsze ze względu na słuszną budowę ciała i związaną z tym siłę, która pozwalała mu nosić bez problemu różne wielkie ciężary, jak choćby małe baranki.
Po drugie i ważniejsze umiał słuchać. Jeżeli przysłowie mówi, że kot musi być łowny a chłop mowny, to Szymon był słuszny.
Od dzieciństwa słuchał – najpierw rodziców, potem nauczycieli, w końcu głosu serca. A kiedy usłyszał głos Aniołów mówiących o Nowonarodzonym, to nie słuchał już innych, że do Betlejem daleko, że noc i trudna droga, tylko poszedł.
A przy żłóbku też nie mówił, tylko stał nadstawiając ucha na Boże sprawy.
Pastuszek Januszek. Typowy nastolatek. Gołowąs. Całe dnie spędza w sieci. Tej pod prądem - „pastuch elektryczny” się nazywa. Rozmawia tylko z owcami. Wstydliwy, unika ludzi.
Na szczęście pewnego dnia ukazał mu się nie człowiek, a anioł. Januszek wyruszył w drogę poruszony Jego słowami. Prowadzony jasnym światłem trafił w końcu do gospody, gdzie wiejski kwiat młodzieży spotykał się na tańcach.
Zaintrygowana niespotykanym dotąd w tym miejscu młodzieńcem Halinka rozpoczęła rozmowę, podczas której Januszek nie mógł nie opowiedzieć o swojej wędrówce do Betlejem. Nie miał pojęcia wówczas jak bardzo zmieni to jej życie...
Poczuł, że właśnie to jest jego zadaniem i zaczął mówić o nowonarodzonym Mesjaszu każdemu. Wtedy jeszcze nie wiedział, że stał się pierwszym Apostołem.
Wojtek Nosiwoda. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej wołali na niego Tyta, a to dlatego, że na rozpoczęcie szkoły przyszedł z obowiązkową tytą, większą od niego samego. Największa tyta w szkole. Marzył, żeby zostać kimś ważnym, wielkim jak tyta z dzieciństwa. Długo nie potrafił pojąć, że ważne rzeczy i sprawy wcale nie muszą wielkie. I nie wszyscy o nich muszą wiedzieć i je widzieć. Ważne by dawać a nie brać. Żył w czasach, gdy wody nie było w kranach, tylko trzeba ją było przynieść ze studni lub z rzeki. Zaczął tę wodę nosić najbardziej potrzebującym. Z czasem zapomniano jak ma na imię a nazywano go zwyczajnie Dźwigowym – od dźwigania pełnych wody wiader. Zrozumiał też, że o ile przy noszeniu wody trzeba zachować równowagę, to w życiu powinno nas „znosić” na Boga. A swoją wielkość odkrył w słowach - „kto poda kubek wody w imię moje…”
Wełana i Śnieżka. Najlepsze owce w stadzie Jakuba. Można powiedzieć owcze arystokratki, z rodowodem.
Nie wywyższają się. Skubią trawę tak jak inne. Nie kręcą przy tym mordą. Nie wybrzydzają. Spokojne i dystyngowane.
Lubią truchtać do fryzjera (jak to damy). Dają najlepszą wełnę - miękką i cieplutką. Akurat na kocyk dla Dzieciątka.
Pasterz Jakub. Miłość do owiec odziedziczył po ojcu - wielkim bieszczadniku.
Jest pasterzem w starym stylu. Nie akceptuje hodowli owiec na przemysłową skalę. Dla niego nie liczy się zysk za wszelką cenę.
Imponuje młodym. Nie tylko pasterskim rzemiosłem, ale także stylem życia. Mówią, że gdyby w Sevres chciano mieć wzorzec pasterza, to byłby to Jakub.
Sam ciągle szuka własnego wzorca do naśladowania. Jako pasterz i po prostu jako człowiek.
Do groty poszedł na polecenie Anioła Giordano. Ucieszył się, że nareszcie Dobry Pasterz przyszedł na świat.
Czesiek. Tak właściwie to znajomi nazywali go Czerstwy Czesiek, ze względu na to, że między pomysłem na coś a wykonaniem, mijało tyle czasu, że świeże pieczywo zmieniało się w czerstwe.
Na wszystko miał czas. Ostatni wychodził do szkoły i ostatni z niej wracał. To on był pierwszym, którego dowcipy zaczęto nazywać sucharami.
Wybierając się do Betlejem, tak długo myślał nad darem dla Dzieciątka, że wszystko o czym pomyślał wzięli już inni.
Zabrał więc ze sobą kilka kawałków drewna, by z nich wystrugać zabawkę dla Jezuska. Może osiołka albo Pinokia? Ale co z tego, skoro nie mógł się zdecydować jaką. Siadł więc niedaleko ogniska i dorzucał drew wyliczając: osiołek – Pinokio, Pinokio – osiołek. I zabrakło drewna na osiołka lub Pinokia. Było tylko jasno i ciepło.
Grześ. Wygląda trochę jak św. Mikołaj. Ma na plecach worek, ale bez prezentów. Kij, którym się podpiera, też nie wygląda jak pastorał. Ale nie ma co wydziwiać. Mikołaj jest tylko jeden, tak samo jak matka.
Grześ miał wielkie marzenia, chciał dokonywać wielkich czynów, ale niestety inni go ubiegli. Chciał przenosić ludzi przez rzekę, ale tym zajął się Krzysztof. Smoki już wcześniej wybił Jerzy.
Z czasem zrozumiał, że wielkie dzieła nie muszą być ogromne. Niekiedy to, co wielkie ma początkowo skromne wymiary. Jak na przykład ziarenko gorczycy. Nie miał takiej wiary, by przenosić góry, ale miał na tyle krzepy, by nosić piasek. Komuś na budowę, dzieciom do piaskownicy, w zimę do posypania drogi. I to co miał, postanowił ofiarować Dzieciątku. Nie zauważył jednak małej dziurki, przez którą sypał się piasek znacząc drogę do Betlejem. I to był jego największy dar dla Jezusa, dzięki któremu inni też mogli znaleźć Mesjasza.
Wujek Hanek. W zasadzie to ujek Hanek, bo tak go wszyscy nazywają. Jakoś tak się utarło.
Robił na grubie przez wiele lat. Poszedł na wcześniejszą emeryturę. Chciał się zająć innowacyjnymi technologiami (najlepiej coś z komputerami), ale zaczął hodować owce. I tak już zostało.
Praca nie jest łatwa, ale nie narzeka. Dużo przebywa na łonie natury. W końcu może patrzeć w niebo.
Albert. Świat jest pełen bohaterów. Większość z nich nosi majtki na rajtuzach i peleryny. I potrafią latać.
Albert też miał pomysły na życie, by stać się wielkim i znanym. Żołnierzem albo artystą. Jednak z czasem stwierdził, że bohaterów nie potrzebują bogaci i sławni bo oni sobie bezpieczeństwo i sławę mogą kupić. Bohaterów potrzebują ludzie biedni i bezbronni. Tacy, którzy nie mają co dać w zamian. A któż jest biedniejszy od tych, którzy nawet własnego kąta nie mają? I kto jest bardziej bezbronny od dziecka?
Dlatego Albert poszedł do Betlejem, by dać Świętej Rodzinie chleb. Innego dobra nie miał, ale sam przecież mawiał, że trzeba być dobrym jak chleb. I Jezus mu tego nie zapomniał, kiedy uczył ludzi Modlitwy Pańskiej.
Kozy z pochyłego drzewa. Przez wiele lat robiły za kosiarki. Były wydajne (silnik o mocy jednej kozy mechanicznej), autonomiczne i ekologiczne. Działały w każdym terenie. Dziś ich rola ogranicza się do produkcji mleka o małej zawartości laktozy. Dorabiają jako żywe relikty dawnej świetności. Radzą sobie.
Na wyprawę zostały wypożyczone ze Skansenu Wsi Radomskiej.
Gryzą trawę, choć gdyby mogły, jadłyby owoce arganii.
Pastuszek Grogu. Jest na etacie kulturalno-oświatowego w Skansenie Wsi Radomskiej. Gdy był młodszy robił za Sierotkę Marysię, potem za Janka Muzykanta. Jako, że potrafi grać na fujarce, miał otrzymać stanowisko Szczurołapa.
W skansenie dba też o kozy. Od dawna planował zabrać je do Pacanowa, ale nie wyszło.
Na wyprawę do Betlejem zgłosił się na ochotnika. Ma nadzieję, że uda mu się tam wybrać, jaką ścieżką iść przez życie.
Gęsiareczka Halinka. Pracowała w gospodarstwie swoich rodziców. Obowiązki gospodarcze były dla niej nudnym i przykrym zajęciem. Uciekała więc do miasta, by spotkać się z koleżankami w klubie lub kinie.
Uwielbiała chodzić do wiejskiej tancbudy. To tam poznała pastuszka Januszka. Opowiedział jej o swoim niecodziennym spotkaniu z Aniołem Giordano. Pod wpływem tych opowieści postanowiła wyruszyć w nieznane. Podróż ta odmieniła jej życie.
Na szlaku poznała Franciszka z Asyżu. To on zaraził ją miłością do zwierząt. Wróciła do domu i odkryła radość w swojej codziennej pracy. Od tej pory wolała spędzać czas z gęsiami niż słuchać gęgania swoich koleżanek.
Kacper. Człowiek o niesamowitej wiedzy, którą czerpał z wręcz nachalnie narzucającego mu swoją wizję świata. Słyszał co w trawie piszczy i gdzie przechodzi ludzkie pojęcie. Nie musiał czytać horoskopów, żeby wiedzieć, że się nie sprawdzą. Potrafił sam dokonywać wyborów, chociaż to inni podpowiadali mu jak wyczyścić plamy na koszuli albo honorze.
Odporny na sugestie reklam poszedł za światłem gwiazdy, która doprowadziła go do Tego, który jest Mądrością Świata, wtedy jeszcze zupełnie malutką i w żłóbku. Kiedy pytano go jak trafił do Betlejem bez mapy, zajrzał do kuferka, w którym oprócz daru dla Dzieciątka miał zamorskie przyprawy i odpowiedział – „Użyłem maggi.”
Anioł Giordano. Miał się udać do Holland, a trafił do Poland. A przecież był w Betlejem. Co prawda nie w grocie przy narodzeniu Mesjasza, ale na pastwisku owiec. Razem z kolegami aniołami zwiastował pasterzom radość wielką.
Inni, ważniejsi aniołowie, mieli bardziej eksponowane zadania, byli posłani do Sanhedrynu, do uczonych w prawie, do elity faryzejskiej i na dwór samego Heroda. Giordano został posłany do plebejuszy bez znaczenia. Ale tylko oni posłuchali aniołów.
Jest skromny, nie ma wielkich wymagań i wszystko go cieszy. Dobry kumpel.
Baltazar. Najstarszy z mędrców. Wielki uczony, choć na co dzień tego nie widać. Bardzo skromny. Lubi książki i podróże. Dużo pisze.
Człowiek most. Spina dwa brzegi Mądrości - wiarę i naukę. Nikomu niczego nie narzuca. Jeśli już czymś rzuca, to argumentami. Cechuje go niebywała erudycja i kultura bycia.
Zdobył prestiżową nagrodę naukową - okolicznościowy dyplom i kupę kasy. Zaniósł to Dzieciątku. Bez kamer i oklasków.
Kamela Aniela. Dzisiaj to raczej nazywano by ją Andżelą. Skromna i choć brzmi to niewiarygodnie i kłóci się z doznaniami wzrokowymi, prosta i uczynna. Zna swoje miejsce w szeregu, mimo iż jest bogatszą wersją dromadera Piotera.
Wbrew powszechnym poglądom w garbach wody nie nosi, ale i tak jest krynicą mądrości. Jedną z nich jest to, że kto swoje nosi, ten się nie prosi. A ona nosząc swoje wzięła też na siebie ciężar darów dla Dzieciątka. Potem, Ktoś Ważny powie - "jeden drugiego brzemiona noście".
W podróży do Betlejem towarzyszy jej baktrianek Florianek.
Melchior. Profesor astrofizyki i kosmologii. Zapatrzony w niebo. Wybitny uczony. Nobla jeszcze nie dostał, ale blisko współpracuje z jednym z zeszłorocznych noblistów.
Bierze odpowiedzialność za swoje słowa. Mówi gdy wie, gdy nie wie to milczy. "Żeby na czymś się znać trzeba na to poświęcić 10 tys. godzin." Wie co mówi.
Przez lata zajmował się teorią strun, ale ją porzucił jako nierokująca i chyba jałową (przynajmniej mało elegancką). Poszukuje dalej.
Poszedł za Gwiazdą do Betlejem. Poprzez naukę odnalazł drogę do Nieba.
Słoń Dominik. Wielki i dostojny. Lubi wędrówki i zdrowe jedzenie (najlepiej owoce - wiadomo, witaminy).
Ma własne przedsiębiorstwo transportowe. Na kurs do Betlejem zabrał swego synka Pinia.
Wobec klientów jest uprzejmy. Nie wywyższa się. Nie lubi, gdy się do niego mówi "Panie Słoniu". Woli zwykłe "proszę Słonia".
Gabryś. Poważniej brzmiało by Gabriel, ale powaga zabija legendy. A Gabryś był człowiekiem legendą. A nawet - żeby skuteczniej namieszać - był legendą z "Legendy o Czwartym Królu."
Czwarty Król też poszedł by złożyć Dzieciątku największy skarb jaki posiadał, ale w drodze zatrzymały go troski i ludzka bieda. I zamienił swą podróż w misję służenia ludziom. A dar zamknął w małym pudełku i dał Gabrysiowi, by ten stał się jego posłańcem.
Nie wiemy co było tym darem, ale przecież najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. I choć o Gabrysiu nie wspominają ani Ewangelie ani apokryfy, on tam był. Posłaniec króla do Króla.
Jan Bernardone, bardziej znany jako Franciszek z Asyżu. Za młodu dusza towarzystwa. Miał za sobą nieudany epizod rycerski. Porzucił karierę w korpo i został bożym szaleńcem. Inspirował hipisów.
Przez przypadek przyczynił się do odnowy Kościoła. Słuchał się Jezusa. Założył Zakon Braci Mniejszych.
Kochał ludzi i zwierzęta (bo kochał Pana Boga). Surowy dla siebie, wyrozumiały dla innych. Taki brat łata.
Miriam z Nazaretu. Żona Józefa Rzemieślnika. Pokorna służebnica Pańska. Kecharitomene. Matka Mesjasza.
Zawsze w cieniu Syna. Kiedyś i dziś, ciągle wskazująca na Niego. Można ją opisać jednym słowem - Matka.
Mimo, że Królowa w Niebie, to jednak swojska babka. Warto jej słuchać.
Józef z Nazaretu. Wysokiej klasy rzemieślnik i złota rączka. Zakochany po uszy w Miriam z Nazaretu. Człowiek sprawiedliwy.
Na początku małżeństwa z Miriam, trochę pogubiony. Potem troskliwy mąż, opiekun i ostoja. Ojczym Jezusa.
Prawdziwy mężczyzna, taki co go można ze święcą szukać. Po prostu swój chłop.